czwartek, 24 grudnia 2015

PROLOG

Przed rozpoczęciem lektury tego bloga, radziłabym zapoznać się z uniwersum filmu Wielka Szóstka (BIG HERO 6, które osobiście wolę oglądać w oryginale) 


PROLOG



Jak to jest znaleźć się o dwa schodki od śmierci? Ona miała dowiedzieć się tego wkrótce. Powoli zmierzała do kabiny. Po chwili otworzyła drzwi i weszła do środka. W kapsule siedziały już dwie inne osoby. Wszędzie wokół było dużo przeróżnych przycisków, dotykowych ekranów i wajch. Dziewczyna siadła na jednym z wolnych miejsc. Z głośników wydobył się komputerowy głos oznaczający początek wyprawy.
- Prosimy zapiąć pasy i stosować się do poleceń wydawanych przez dowództwo. Wszelka niesubordynacja zostanie odpowiednio ukarana. Kapsuła wystartuje za 3…2…1…
                                                              




Od startu maszyny minęło ponad 5 godzin. Na tyle przynajmniej wskazuje zegar pokładowy. Dawno straciłam poczucie czasu. Wyjrzałam przez okno. Jedyną rzeczą, którą ujrzałam była nicość. Gdzieniegdzie przerywana przez żółtoczerwone promienie światła.                                    - A więc tak wyglądają tunele czasoprzestrzenne – pomyślałam.
Nie istniało dla mnie nic innego, poza tym niecodziennym widokiem. Niecodziennym? Tutaj nie ma dnia i nocy. Powoli zaczynało mnie to doprowadzać do szaleństwa.
- SPP37! – usłyszałam za plecami. Chyba jeden z moich wspólników niedoli postanowił przywrócić mnie do świata żywych.
Odwróciłam się i pierwszy raz zwróciłam uwagę na około trzydziestoletniego mężczyznę. Miał na sobie kombinezon w okropnym rażącym białym odcieniu.. Patrzysz na niego i po chwili bolą cię oczy. Ta biel jest zbyt…nie naturalna, sztuczna… zresztą jak wszystko tutaj.
-Tak, SPP36?
-Może dołączyłabyś się do naszej rozmowy z SPP38? Omawiamy plan działania.
-Powiedz mi, dlaczego nie mówimy do siebie po prostu po imieniu? – spytałam z zaciekawieniem.
Mężczyzna wytrzeszczył oczy.
-Nie wolno nam zwracać się do siebie po imieniu. – wyszeptał, pochylając się w moją stronę.
-Dlaczego? Kto wymyślił te durne zasa-dmphm..
-Ciiii….Czy ty nie rozumiesz, że jesteśmy kontrolowani? – SPP36 gwałtownie zatkał mi swoją dłonią usta i przyłożył palec do swoich.
-Świetnie to rozumiem, ale zaczynam mieć powoli tego dosyć…-warknęłam pod nosem.
SPP36 westchnął i odwrócił się w stronę dziwnych paneli wpisując coś na klawiaturze komputera.
-Posłuchaj…jeśli chcesz, abyśmy cało i zdrowo dotarli na miejsce, to radziłbym ci….
Nagle z głośników komputera wydobył się pisk, a wszystkie monitory stały się czerwone. Zerwaliśmy się z krzeseł.
- UWAGA! OGŁASZAM ALARM NUMER 465! MASZYNA STRACIŁA POŁĄCZENIE Z BAZĄ! AUTOPILOT ZOSTAŁ WYŁĄCZONY! MASZYNA PRZECHODZI NA STEROWANIE RĘCZNE! UWAGA! OGŁASZAM ALARM NUMER 465….
- Cholera! - krzyknęła SPP38 – Jeśli zaraz nie uda nam się jakoś odzyskać połączenia z bazą, to jesteśmy skończeni!
Usłyszeliśmy wybuch z tyłu kabiny. Wszystkich nas odrzuciło w przód, wprost na ekran. Krzyknęłam z bólu. Po chwili leżałam już nieruchomo na ziemi. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, były poruszające się sylwetki kierujące się w stronę wyjścia. Potem zemdlałam.
Zamrugałam kilka razy, po czym na dobre otworzyłam oczy. Poczułam przeszywający ból w prawej ręce. Gdy przejechałam po niej dłonią, poczułam dziwną substancję na moich palcach. Czy to była krew? Spojrzałam na swoje palce. Tak, to była krew. Podążyłam wzrokiem jej szlakiem, który uformował się na moim ramieniu i ciągnął się aż po moje kostki. Odciągnęłam od tego wzrok, aby zobaczyć, że leżę w rogu kapsuły, a wokół mnie porozrzucane są kawałki potłuczonego szkła. To one spowodowały krwawienie. Jeśli szybko nie znajdę apteczki, jestem skończona. Postanowiłam działać. Chwyciłam się najbliższej rzeczy i delikatnie podniosłam się na nogi. Zrobiłam krok w przód. Gdy podniosłam wzrok, zauważyłam, że kapsuła jest uszkodzona, a w miejscu gdzie powinny być drzwi jest ogromna dziura. Prześwitywało przez nią światło. Prawdopodobnie słoneczne. Kolejny krok. Niedaleko wyjścia leżała apteczka. Kolejny i kolejny. Światło stawało się coraz mocniejsze. Chwyciłam apteczkę. Gdy ją otworzyłam, w środku zauważyłam bandaże, spirytus i kilka opasek uciskowych. Odgarnęłam dłonią kilka najbliższych stert gruzu, usiadłam i zaczęłam dezynfekować pomniejsze rany.
 - CHOLERA!!! – czułam, jakby ta głupia woda wyżerała mnie od środka. Zacisnęłam dłoń tak mocno, że aż knykcie mojej dłoni stały się białe, niczym sam czubek góry Mount Everest. Wybuchłam histerycznym śmiechem. Właśnie przeżyłam katastrofę, moi towarzysze gdzieś zniknęli, jestem ranna i dodatkowo nie wiem gdzie jestem. Wspaniale.
Zabrałam się za te poważniejsze rany. Wyglądały okropnie. Na szczęście nie uszkodziły mi ani mięśni ani nerwów. Musiałam je tylko porządnie obandażować. Miałam nadzieję, że nie wda się zakażenie.

Powoli podniosłam się z siadu i udałam się w kierunku wyjścia. Po chwili byłam już na zewnątrz.
Rozejrzałam się. Obecnie znajdowałam się w lesie. Otaczały mnie drzewa różnych gatunków, od buków, przez świerki, kończąc na sosnach. Większość z nich niemal sięgała nieba. Były tu również rozmaite rośliny zielne. Chciałam wsłuchać się w ich szelest i cudowny śpiew ptaków, jednak mój oddech przebijał wszystkie dźwięki przyrody.

Po chwili ręka dała o sobie znać. Ból stał się kompletnie nie do zniesienia. Zrobiłam kilka kroków w kierunku dziczy. Wolałam zachować pewną odległość od kapsuły. Usiadłam na trawie, by odpocząć. Oparłam się o konar najbliższego drzewa układając swoją rękę na apteczce, którą zabrałam ze sobą. Chwilę odpoczynku postanowiłam wykorzystać na przemyślenia.
- Okej, jestem w jakimś dziwnym miejscu. Wszystko tu wygląda bardzo podobnie do Ziemi…są rośliny, prawdopodobnie zwierzęta. Mogłabym pomyśleć, że to JEST Ziemia, ale czy na Ziemi za pięćdziesiąt lat znalazłabym rośliny?
Moje myśli przerwało zwierzę, które przebiegło tuż przed moimi oczami. Widziałam je tylko przez ułamek sekundy, ale wydawało się przypominać lisa. Zignorowałam to i zamknęłam oczy.
- Czyli jednak są zwierzęta… dobrze myślałam… Jeśli przyjdzie mi zostać tu jakiś czas, to przynajmniej cieszę się, że nie umrę z głodu… ale z pragnienia i owszem. Jeśli szybko nie znajdę jakiejś osady, albo chociażby strumyka… to będzie mój koniec.
Postanowiłam działać. Podniosłam się z ziemi, starając się zrobić to jak najdelikatniej. Chwyciłam moją apteczkę. Wyprostowałam się i rozglądnęłam wokoło. Dopiero teraz zauważyłam, że kilka metrów ode mnie była mała wąska ścieżka.
- Super! Przynajmniej mam poszlakę, gdzie może być jakaś cywilizacja. Dodatkowo nie będę musiała się przedzierać przez busz, ryzykując skaleczeniem się dziwnym kwiatkiem i śmiercią od dziwnej wysypki, wywołaną trucizną owej roślinki.
Zaśmiałam się pod nosem. Moja mama zawsze mówiła mi, że nieważne w jak kiepskiej sytuacji jesteś, zawsze trzeba myśleć optymistycznie.                                                              Stanęłam na udeptanej ziemi i odwróciłam swoją głowę, ostatni raz, w stronę kapsuły. Wiedziałam, że prawdopodobnie, nigdy już jej nie zobaczę. Mimo, że zawsze będzie mi się kojarzyła z kilkoma okropnymi latami życia w bazie… będzie również kojarzyła mi się z tamtym światem, z moją rodziną… której nie będzie mi dane spotkać jeszcze raz. Powolnym krokiem ruszyłam na przód…a pojedyncza łza spłynęła po mojej twarzy.
Po kilku godzinach wędrówki poczułam się bardzo senna. Zamknęłam na chwilkę oczy. W końcu nic się nie stanie. Kilka sekund później poczułam przeraźliwy ból w okolicach czoła. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że w coś uderzyłam. Był to jakiś znak. Podniosłam dłoń i zaczęłam masować swoje obolałe czoło.
- Auć… jak ja mogłam tego czegoś nie zauważyć ?! – warknęłam do samej siebie. Zrobiłam kilka kroków w tył i podniosłam wzrok aby spojrzeć na tablicę. Wytrzeszczyłam oczy.
- Nie wierzę…
Na ogromnym kawałku metalu, wyglądającym na jakiś dziwny mix dwóch stylów – „amerykańskiego” i japońskiego widniał napis:


WITAMY W SAN FRANSOKYO




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz